Krywań to narodowa góra Słowaków (symbol wolnościowych dążeń) i równocześnie drugi najwyższy szczyt w Tatrach dostępny dla turystów znakowanym szlakiem. Brzmi jak ciekawy wybór dla tych, którzy zastanawiają się nad spojrzeniem na Tatry Wysokie z perspektywy naszych sąsiadów? Moim zdaniem zdecydowanie tak.
Najczęściej proponowana trasa:
Tri studničky – Kriváň – Jamské pleso – Tri studničky (7:36h, 15.3km)
Alternatywie, chociaż i z nastawieniem na więcej chodzenia, można pomyśleć o trasie: Štrbské Pleso – Kriváň – Biely Váh – Štrbské Pleso (całość to trochę ponad 10h).
Parking: Parkovisko Tri studničky – nie jest duży, więc warto pojawić się na nim raczej wcześniej niż później; płatność gotówką (5 euro w lipcu ’22).
O trasie: Szlak bez sztucznych ułatwień, dość tłoczny. Na ostatnim odcinku konieczne jest wspomaganie się rękami. Droga często porównywana jest z tą na Kościelec (moim zdaniem wejście na „nasz” szczyt jest trudniejsze, czyli jak zawsze – ile ludzi tyle opinii).
Więcej szczegółów: Warto pamiętać, że szlak jest zamknięty od 1 listopada do 15 czerwca, a przez resztę roku może być zatłoczony, w końcu to słowacki Giewont. Co roku w weekend wypadający w okolicach 16 sierpnia organizowane są narodowe wejścia na górę, z naszej perspektywy pewnie więc warto darować sobie ten termin. Przed wybraniem się na szlak dobrze jest pamiętać o wykupieniu ubezpieczenia w Tatry Słowackie i o spakowaniu cienkich rękawiczek (mogą się przydać na ostatnim odcinku).


Sporo dobrego słyszałam o krywaniowych panoramach i było mi trochę szkoda, bo prognozy wskazywały, że szykuje się bardzo pochmurny dzień. Rano na szlaku tylko się to potwierdziło, a z czasem było nawet jeszcze gorzej, tak że na szczycie zobaczyliśmy tyle co nic (poza oczywiście zadowoleniem w oczach wszystkich, którym udało się wejść 😉). Mogliśmy co najwyżej wyobrazić sobie Świnicę, Rysy czy Gerlach i zacząć schodzić.
Niecałe dwadzieścia minut później byliśmy już w innym świecie. Pogoda momentalnie się poprawiła i wynagrodziła nam wcześniejsze braki widoków. Wiosna! Przyjemna zieleń w zasięgu wzroku, a słońca tyle, że tylko położyć się na tej trawie i nie myśleć o niczym… Jego wspomnienie przywieźliśmy ze sobą w postaci wypieków na twarzy, bo poranne mgły zajęły nasze głowy do tego stopnia, że późniejsze promienie traktowaliśmy do końca dnia jak zjawisko przejściowe, zapominając zupełnie o kremach z filtrem.





